Daleko daleko stąd, dawno dawno temu pewna rodzina żyła sobie nad morzem, nad którym wschodzi słońce. Gdy rankiem z morza wychodziła jasna idealna kula, budzili się z czystą głową i radością w sercach. Gdy słońce wschodziło czerwone nad różowym morzem, wstawali z niepokojem jak przed podróżą. A gdy świt był nad morzem kompletnie czarnym i zalewał niebo powodzią złota, czuli smutek po mrocznych snach, których nie pamiętali, a które były wielkim rozjaśnieniem.
Nic się tam nie kończyło, wszystko zaczynało. Ludzie żyli wciśnięci między ląd patrzący ku porankowi a rodzące słońce morze. Musieli się zmieścić w szparze między początkiem dnia a jego kolejnym początkiem. Wstawali z szeroko otwartymi oczami. Patrzyli na rybaków zarzucających sieci na poranne światło, na błyszczące od porannego światła ryby. Chodzili po ulicach utkanych z poranka: z wiecznie podnoszonych rolet, rozsuwanych zasłon, szykowanej kawy. I tylko w maleńkich filiżankach można było znaleźć odrobinę nocy, w białym świetle słodką małą czerń.
Archiwa miesięczne: Październik 2019
Jak Łucja
Chcę wejść do szafy.
Tam jest zaczarowany świat,
tam wszystko jest możliwe.
Nie wierzycie mi?
Tylko tylna ściana odpowiada głucho
stukam i stukam.
Cisza w lesie.
Nagle ptaki – odwrócone bokiem
ale są.
Nagle kruk – sam jest swoim
echem – on mnie widzi.
Widzę siebie jako kruk.
Stoję stoję na gorącym kamieniu
w ciszy wir
tunel po uszy
za mną jest wyjście.
Arna
Jestem Arna
przyszłam z drugiej strony ognia
mam ramiona spalone
żarem czystych łez.
Cała czarna
jak wielka matka Kali
pantera otwiera oczy
patrz i nie bój się.
Ziemia orna
łagodna, ciepła, płodna
ciemna twarz Madonny
ubrudzi obudzi cię.
(obraz: Nel Kuc)
Cień
Czarne skrzydła przemknęły niedaleko, szybko: czy to ptak, czy moje rzęsy?
Słyszę kroki. Coś się mości. Prawie nie trzaskają gałązki.
Co to idzie po krzakach za krzakiem układa co
to szuka miejsca do drzemki.
Jestem chaosem na końcu świata, pod drzewami wczorajszego dnia.
Jestem ciszą po uderzeniu pioruna,
przytulnym kręgiem wypalonej trawy.