Morze Jońskie

Daleko daleko stąd, dawno dawno temu pewna rodzina żyła sobie nad morzem, nad którym wschodzi słońce. Gdy rankiem z morza wychodziła jasna idealna kula, budzili się z czystą głową i radością w sercach. Gdy słońce wschodziło czerwone nad różowym morzem, wstawali z niepokojem jak przed podróżą. A gdy świt był nad morzem kompletnie czarnym i zalewał niebo powodzią złota, czuli smutek po mrocznych snach, których nie pamiętali, a które były wielkim rozjaśnieniem.
Nic się tam nie kończyło, wszystko zaczynało. Ludzie żyli wciśnięci między ląd patrzący ku porankowi a rodzące słońce morze. Musieli się zmieścić w szparze między początkiem dnia a jego kolejnym początkiem. Wstawali z szeroko otwartymi oczami. Patrzyli na rybaków zarzucających sieci na poranne światło, na błyszczące od porannego światła ryby. Chodzili po ulicach utkanych z poranka: z wiecznie podnoszonych rolet, rozsuwanych zasłon, szykowanej kawy. I tylko w maleńkich filiżankach można było znaleźć odrobinę nocy, w białym świetle słodką małą czerń.

Dodaj komentarz