Archiwum kategorii: Tantra

Szkoła

Miękkość. Delikatność aż do dna, do zwariowania. Wejść w nią to rozkosz. Czuć ją i nie móc wejść – tortura. Czuję, czuję. Czasem wchodzę. Takie życie z uwolnionym czuciem. Boli. W ruchu boli. W zatrzymaniu zachwyca.
Skręt, skręt – jak wyżymany ręcznik. „Wybierz stronę, w którą chcesz się kręcić”. Wybrałam, dałam się skręcić. W lewo. Wyprana, wypłukana, wyżęta z tego, co zamykało mi usta, stoję i rozdziawiam się. Opada mi szczęka. Czy świat mnie taką przyjmie? Narazie chowam się po kątach. W cieniu, pod drzewami, gdzie mnie mniej widać, zdejmuję stanik. Czasami na słońcu. Po raz pierwszy w życiu mam trochę opalone piersi.
Chcę jeszcze raz się wyżąć. Boję się jeszcze raz się wyżąć. Trzeba być podatnym, poddanym, podchodzącym pod dłoń, która trzyma, podtrzymuje, przyciska, pieści. Pójdź. Puść. Po co? Do cholery, po co? Źle mi? Otóż źle. Źle, źle zawsze i wszędzie. Poddać się – cóż za pokusa. Cóż za trud! Podejść, pozostać, popatrzeć, powrócić. Popłynąć. Zaufać.
Stoję i rozdziawiam usta: więc na tym to polega. To taki jest świat. Już nie trzymam, nie trzymam zamkniętych ust. Niech się ulewa. Ile trzeba. Złota ulewa.

Mój ukochany

Mój ukochany przychodzi do mnie z drugiej strony ogniska. Przechodzi przez dym. Schodzi z nieba. Wychodzi z ziemi. Nie widziałam go od siedmiu minut, siedmiu dni, siedmiu lat. Widzę go po raz pierwszy w życiu. Jest piękny.

Poniedziałek – dzień pierwszy – dzień dna – dzień początku. Płaczę. Plączę wątki, nici, języki. Nie mówię już żadnym słowem nie opowiem strachu nie ma.

Wtorek – dzień brzucha bólu rozłąki idę przez salę z końca na początek i z powrotem przez popiół rękami rozgarniam nie widzę.

Środa dzień słońca – dzień Pana. O poranku rozległ się śpiew. Taniec rozpuścił wszystko. Włosy. Wici. Mój kochanek nadchodzi.

Czwartek – dzień serca – spotkania. Na najwyższej górze, w najgłębszej jaskini, między śniadaniem a przerwą na papierosa zdarza się cud: wyrasta drzewo które rosło od zawsze, przylatuje ptak, który nigdy nie odleciał. Ptak siada w koronie drzewa.

Piątek. Dzień słów. Mowy, modlitwy, mokrej zieleni. Kiedy niebo kocha się z ziemią, wtedy pada deszcz.

Dzień szósty – oczy szeroko otwarte – mój ukochany – jak dawno – już zawsze –
wędruj do światła